Pomyślałem wtedy – czy on też mnie podziwia. Co prawda nie mam już rozwianej grzywy, a ogona nie posiadałem od urodzenia (podkreślam ogona), to fizycznie nigdy nie byłem ułomkiem. Niestety nigdy nie dowiedziałem się co ten koń wtedy sobie pomyślał.
Na rybach jak to na rybach. Złowiłem kilkanaście taaaaaakich ryb, które jak w tym dowcipie strasznie zaczęły rosnąć po wyłowieniu.
Z zapadającym zmierzchem postanowiłem wracać do domu. I tym razem miałem okazję podziwiania kasztanowego konia tyle, że tym razem o zmierzchu prezentował się jak tajemniczy stwór rodem ze starych baśni lub ludowych legend. Jak szkoda, że nie maiłem ze sobą aparatu fotograficznego. Bateria w telefonie komórkowy oczywiście padł mi kilka minut wcześniej, a wszystkie sklepy ze sprzętem fotograficznym już dawno były pozamykane.
Ale ja nie odpuściłem. Na drugi dzień obładowany sprzętem fotograficznym, kilkoma kompletami baterii (tych co to są zawsze pierwsze na mecie), statywem i Bóg wie jeszcze czym, wyruszyłem na sesję zdjęciową kasztanowego konia. No i jak szanowny czytelniku myślisz czym zakończyła się moja wyprawa?....
Światowid
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz